Minal juz miesiac, ze jestem w Sanaga Yong i chociarz nadal nie mopge powiedziec, ze zadomowilam sie tutaj na dobre, wreszcie zaczynam czuc, ze wiem gdzie jest tu moje miejsce. Jest to fascynujace zycie, ktore codziennie przynosi mi nowe zagadki, mimo, ze wsrod starych nadal jest wiele nie do konca rozpracowanych.
Na poczatku najwieksze trudnosci mialam z przyswojeniem rutyny. Jestesmy tutaj odpowiedzialni za dobrobyt 57 szympansow oraz za nasze bezpieczenstwo i pracownikow i wsi otaczajacych nas, trzeba wiec scisle przestrzegac pewne zasady. Nie dosc, ze w ciagu tygodnia trzeba sie nauczyc takich detali, jak proporcje do przyrzadzania mleka dla roznychj malych, ilosci owocow dla poszczegolnych doroslych, proporcje skladnikow do obiadu pracownikow oraz dozwolone wielkosci prada do wlaczania oposzczegolnych ogrodzen elektrycznych, to musimy jeszcze nadzorowac prace opiekunow i kierowac nimi w razie potrzeby. Jest to dosc ironiczne na poczatku, poniewaz ci opiekunowie pracuja tu od lat, znaja najlepiej te malpki, jednak jesli chodzi o podjecie jakiejkolwiek decyzji, to zwracaja sie tym do nas. Lub dochodzi do groteskowych sytuacji gdzie mimo, ze wolontariusze sa odpowiedzialni za dystrybucje srodkow do czyszczenia (poniewaz w przeszlosci pracownicy naduzywali dostep do nich i chetnie odlewali sobie by zabrac do domu), to na poczatku nie wiem ile mamy tego rozdawac, i to wlasnie czarni zwracaja nam uwage, ze to za duzo. Wiec chociaz to my powinnismy ich pilnowac, to oni pilnuja nas.
Tak wiec na poczatku nie wiedzialam na czym stoje, z jednej strony oczekuje sie od nas samodzielnosci od poczatku i podejmowania decyzji, z drugiej zas strony nie znamy ani zwierzat ani sposob funkcjonowania obozu. Dodac do tego trzeba, ze relacje czarny-bialy, a scislej rzecz biorac wolontariusz-pracownik-manadzer sa tutaj bardzo skomplikowane i wielopoziomowe i na razie nie czuje sie na silach by o tym pisac. Dosc tyle, ze Agnes, menadzerka utrzymuje raczej chlodne stosunki z miejscowymi i w kazdej ich prosbie doszukuje sie klamstwa lub podstepu. Nie oskarzam jej o to: jest w bardzo trudnej sytuacji, wiekszosc jej czasu i energii schodzi na odprawianiu nieustannie walacego tlumu miejscowych, ktorzy sa chorzy, lub po prostu potrzebuja pieniedzy/pomocy. Musi to byc strasznie meczace ciagle mowic nie, a przez robimy co mozemy, mimo, ze nasze prawdziwe powolanie tutaj to opieka nad szympansami, a pieniedzy tak na prawde na nic nie starcza. Trudno jest wiec podejmowac samodzielne decyzje wiedzac, ze Agnes ma swoje surowe poglady na to na ile mozemy pomagac innym.
Moze dlatego pierwszy raz poczulam sie na prawde swobodnie, jak Agnes wyjechala do Yaounde. W poniedzialki na dodatek 2 wolontariuszy jedzie do miasta na zakupy, wiec w obozie zostalysmy tylko dwie z Katie; tak wiec pierwszy raz spedzilam praktycznie caly dzien sama z pracownikami i malpami. Pierwszy raz poczulam sie zupelnie swobodnie przy karmieniu przy duzych klatkach, co jest niezlym wyczynem. 25 szympansow krzyczacych z podeksytowania, cztery razy tyle lap, z kazdej strony probujacych cie zlapac, a raczej zlapac to co masz w rekach. Teoretycznie powinno sie zwracac uwage na hierarchie przy karmieniu, praktycznie jednak nawet jesli ktos ze starszych nie dostanie czego chce to i tak zabierze od mlodszego/slabszego, co moze przebiegac w sposob spokojny i oczywisty, ale moze sie tez skonczyc rykiem, biciem i placzem slabszego. Na przyklad w klatce, gdzie jest Caroline nie ma szans karmic innych, poki ona nie dostala wystraczajaca ilosc owocow i zadowolona nie odejdzie do jednego konta by spokojnie je skonsumowac. Dopiero wtedy reszta osobnikow odwaza sie zblizyc do nas, choc Carloni wciaz czatuje, czy nie dostana jakies kaski, ktore ona by chetnie przyswoila. Czasami trzeba robic rozne akcje zwodnicze by ja przechytrzyc zeby reszta tez zoatala dopuszczona do jedzenia. Lubie te chwile karmienia, ich okrzyki zadowolenia na zblizajace sie miski z pokarmem, glosne malskanie, spokoj, gdy juz zostalo wszystko rozdane. Po karmieniu buduja sobie gniazda z galezi, ktore pracownicy nazrywali w lesie. Najbardziej lubie chyba te momenty wieczorowe, kiedy wracam od duzych klatek, od grupy Jacky`ego, oni juz wszyscy sie rozlozyli, pracownicy wszyscy wracaja do obozu, a ja zatrzymuje sie przy klatkach Ballas`a. On wyciaga rece i prosi o wode, ja niepewnie podchodze - nigdy nie moge byc do konca pewna jego intencji - on formuje kubek ze swych ust a ja wlewam tam litr wody. Po czym podchodzi Aarom, moj ulubiony, wiec dotykamy sie nawzajem, bawimy sie, sprawdzamy. Gdy mu sie znudzi ide do klatek Kiki. On juz schowany pod domkiem w swojej klatce, Chouki na swoim domku w swojej klatce, a szescioro dzieciakow jeszcze szuka swojego miejsca, przeskakuja z hamaku na hamak, buduja gnazda, a na moj widok podchodza do barier i wyciagaja puste puszki bym je napelnila woda. Niebo juz sie robi szare a ja patrze na ta moja ulubiona grupe jak sie szykuja do spania. Gdy wracam do obozu bobasy rozwalone juz spia przy naszych kabinach. Pracownicy wrocili do domu, zostalismy tylko my biali, przygotowujemy sobie kolacje. Jesli mam troszke szczescia, to kazdy sie rozejdzie na chwilke, bierze prysznic, liczy owoce do karmienia rannego lub zamyka sie w swojej kabinie. Wtedy ja siadam ze swoja salatka owocowa przd hangarem kuchennym i patrze sie na drzewa otaczajace oboz. Male malpki zbieraja sie przy zmroku, szmer lisci, skoki, ale trudno je dostrzec w gestej koronie. Powoli zbieramy sie wszyscy na fotelikach, zapada noc a my probujemy rozwiazac zagadke satelit. Jak to mozliwe, ze nie ma kolizji? Ile one waza? Z jaka predkoscia sie poruszaja?Skad biora energie? (odpowiedzi prosze przysylac na blog) Ilosc gwiazd jest oszomiajaca, zawdzieczamy to braku jakiegokolwiek zrodla swiatla w poblizu. Ksiezyc oswietla nasze twarze, jest prawie jasno jakby byl dzien. Nieme wpatrujemy sie w niebo, wyszukujemy znane nam konstelacje gwiazd. Potem juz sie tylko patrzymy i czekamy, by wybila godzina 8 i kladziemy sie spac...
Sunday, May 27, 2007
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment