Piasalam to 2 tygodni temu, niestety wtedy nie bylo netu, a pozniej zapomnialm kabel, wiec dopiero teraz moglam naladowac ten poprzedni list. Jesli zdarze napisze tez cos nowego.
Dni mijaja szybko tutaj w obozie, codziennie jest pelno rzeczy do robienia, a jutro juz skonczy sie tygodniowa kwartanna, przez ktora nie moglam dotykac malp. Wiec wreszcie bede miala mozliwosc interakcji z nimi, chociaz zajmie mi to jeszcze sporo czasu, zanim poznam malpki na tyle dobrze, ze bede mogla sie do nich zblizac bez obawy. Na razie z uplywem czasu mam coraz lepsze obeznanie co do sposobu funkcjonowania rzeczy tutaj w obozie a co z tym idzie w parze coraz wiecej obowiazkow. Ostatnie dwa dni pod rzad siedzialam w przedszkolu podczas pory obiadowej, gdy opiekun grupy je swoj obiad razem z reszta pracownikow miejscowych. Sa to jak narazie najmilsze chwile w obozie, gdy czuje, ze caly ten wysilek, ktory wsadzilam w ten wyjazd zwraca mi sie. Siedze sobie wtedy w cieniu i patrze sie na osiem dzieciakow, ktore najedzone odpoczywaja po obiedzie. W okol gesty las, co chwile szelest pod lisciami, jakas kolorowa jaszczurka, lub agama przebiega przez droge, zatrzymuje sie, sprawdza czy sie patrze, i smignie spowrotem do lasu. Czasami ktorys z dzieciakow wstaje i podchodzi do kranu z woda, potem z nudow walnie w kolege i namawia go do zabawy. Czasami mu sie udaje i wtedy przez chwile sie tarzaja po ziemi, lub bawia sie w berka, i gonia po hustwakach i roznych zabawkach. Tic i Johnny lubia we mnie rzucac kamieniami, ostatnio ku mojemu zdumieniu nawet mnie trafiaja. Tic sie czesto wacha i jak sie zaslania twarz reka to nie rzuca. Jak na razie jest moim ulubionym, moze dlatego, ze nie przychodzi odrazu podekscytowny, lecz najpierw przyglada sie, sprawdza, a potem zupelnie spokojnie podejmuje decyzje o rzucie. Johnny zbytnio sie nie interesuje, tylko przychodzi, ryknie sobie, rzuci kamykami i odchodzi, mozna by do niego idealnie dopasowac stereotyp malego, co by skompensowac swoj rozmiar musi duzo krzyczec. Wydaje mi sie ze lubi dokuczac innym.
Dzisiaj pierwszy raz bede tez spala w przedszkolu, co jest uawazane za jedno z gorszych obowiazkow. Jest to potrzebne, poniewaz przedszkole znajduje sie dosc daleko od obozu, i nikt by nie zauwazyl, gdyby cos sie stalo z malymi. Najwieksze niebezpieczenstwo, to atak mrowek miesorzernych, ktore sa w stanie zjesc spiace malpy w miejscu, poniewaz te leniuchy spia do ostatniej chwili, i budza sie dopiero, kiedy juz naprawde boli, co znaczy ze moze byc juz dosc pozno, i sa juz cale obkryte mrowkami. Poniewaz na noc spia w klatce, nie za bardzo maja gdzie uciekac przed nimi. Sa tez inni niemili nocni goscie, w przedszkolu szczegolnie szczury, ktore za bardzo nikomu nie przeszkadzaja, jedynie sam fakt, ze biegaja po suficie nie jest zbyt mily. Bardziej grozna jest na przyklad mamba zielona, ktora odwiedzila mnie pierwszej nocy, kiedy przeprowadzilam sie do swojej nowej kabiny. Bylam z niej bardzo zadowolona, poniewaz jej poprzedni wlasciciel zostawil tam pare fajnych rzeczy, dzieki temu szybko udalo mi sie ja dosyc ladnie urzadzic. Jest to szalasik, do ktorego jest dolaczona klatka, gdzie spia 3 bobasy: Zac, Muna i Yoko. Najpierw balam sie, ze moga mnie budzic w nocy, ale na ogol wracaja po calym dniu spedzonym w lesie tak zmeczone, ze od razu zasypjaja po karmieniu. Szalas jest zbudowany z drewna, polonczonego dosc luznie, tak ze Robert, poprzedni mieszkaniec pozapychal dziury w rogach pustymi butelkami plastikowymi. Tym bardziej mnie dziwi, dlaczego zdemontowal siatki przeciwko komarom z okien. Poniewaz wprowadzilam sie do szalasu w srodku nocy pomyslalam sobie, ze nie bede teraz walila mlotkiem, by przypiac siatke od nowa, wiec zamontowalam tylko moskitiere nad luzkiem, i poszlam spac. Na szczescie, poniewaz juz za pierwszym razem jak wchodzilam do szalasu zauwazylam, ze sa tez tutaj nieproszeni goscie (choc mili, po byly to sliczne jaszczurki), stwierdzilam, ze zamkne dobrze wszystkie okna, by uniknac nastepnych. W nocy obudzily mnie stuki na dachu, ale myslalam, ze moze malpki sie obudzily. Rano okazalo sie, ze jest to okazala, bo 1.94 metrowa zielona mamba, ktora rano udalo sie zabic. Mialam ogromne szczescie, ze nie udalo jej sie wslizgnac do kabiny, poniewaz jest to jedna z najbardziej groznych gatunkow zyjacych w Afryce. Byla przesliczna, i probowalismy ja odstraszyc, ale w koncu Agnes, menadzerka zdecydowala, ze trzeba ja zabic, poniewaz nie chciala ryzykowac ani nasze zycie, ani malych.
Thursday, May 10, 2007
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment