Wednesday, March 28, 2007

Get ready

Wygląda na to, że nieodwołalnie zbliża się ten dzień, a z nim oddalają się problemy, powoli cały wyjazd staje się realny. Dzisiaj dowiedziałam się, że dostałam wizę, więc teoretycznie nie ma już żadnych przeszkód bym jechała do Kamerunu. Choć trzeba przyznać, że Kameruńczycy nieźle się wysilili, żeby już na wstępie odstraszyć swoim biurokartyzmem naiwnego turystę, z góry demonstrując, że osoba starająca się o wizę do ich kraju nie może mieć innych zamiarów, niż wykorzystać te niezliczone możliwości, które ten kwitnący kraj może zaoferować, a jako tego kompensatę biorą wyższe opłaty, niż czynią to na przykład Stany Zjednoczone.

W każdym bądź razie ten, kto wybiera się do Kamerunu lepiej niech przeczyta książkę Nigel`a Barley`a pt. "The Innocent Antropologist. Notes from a Mud Hut", i niech się
modli, by od czasów napisania tej książki przynajmiej 1 procent rzeczywistości się zmienił. Uznaję za pozytywny znak, że mnie wizę udało się uzyskać w ciągu 2 dni, bez szczególnych problemów. Nie znaczy to oczywiście, że nie wymagało to przynajmiej 2 miesięcy - spędzonych w ciągłej niepewnosci - kombinacji dotyczącej rezerwacji lotów, na końcu czego wreszcie udało się ustalić (na pół fałszywe) daty przylotu i wylotu, dzięki czemu ambasada mogła się upewnić, że nie zamierzam w nieskończoność żerować na ich bogactwie narodowym. Tak więc mam oficjalne pozwolenie do przebywania na terenie Kamerunu w okresie od 16 kwietnia do 15 października.

Oczywiście uzyskanie wizy wymaga też, poza ustaleniem daty przyjazdu i wyjazdu, zdobycia obowiązkowego szczepienia przeciwko żłótej febrze; ja miałam jeszcze podaną całkiem zgrabną listę 10 szczepień, które muszę przedstawić menadżerce rezerwatu po przyjeździe. Przyjemność ta kosztowała mi za każde ukucie samo w siebie 14 złotych, nie licząc cenę szczepionki samej, w granicach do 60 złotych, ale i tak wyszło taniej niż myślałam. Do tego oczywiście dojdą jeszcze lekarstwa na malarię. Zdecydowałam się na Paludrynę, ponieważ od wielu osób słyszałam, że Lariam wykańcza psychicznie, a Doxa jakoś mi nie przypadła do gustu po tym jak w Indiach pierwszego dnia wyłożyła mnie na cały wieczór. Niestety nie mam informacji na ten temat na ile są te lekarstwa dostępne w Polsce, wiem, że na Węgrzech istnieją firmy kurierskie specjalizujące się w sprowadzaniu takich leków. Doxa jest mocnym antybiotykiem, ale raczej łatwiej dostępnym; nie warto jej brać przez dłuższy okres czasu, jest jednak bardzo efektywna, gdy już ktoś zachoruję na malarię, warto więc się w nią zaopatrzyć. Jeśli mowa o lekarstwach chciałabym skorzystać z okazji by jeszcze raz podziękować Stowarzyszeniu Lekarze Nadzieji za lekarstwa, które mi przekazali, zrobie wszystko, żeby dotarły one we właściwe miejsce.

No i tak, teraz nie zostaje nic innego, niż chodzenie po sklepach i zbieranie drobiazgów typu latarka, śpiwór, ręcznie napędzana ładowarka do komórki, co byłoby nawet bardzo przyjemne, gdyby nie ograniczone zasoby, oraz marzenie o jakiejś dobrej kamerze, ba może laptopie...

2 comments:

Anonymous said...

Bardzo mi przykro ze wyjezdzasz. Smutno mi, Mattia.

krzychu said...

Czesć! Słyszałem właśnie o Twoich planach, przyznaję że jestem pod DUŻYM wrażeniem (zresztą nietylko ja...) trzymam kciuki i pozdrawiam:D