Thursday, April 19, 2007

Spotkania

Awiec dojechalam do Sanaga Yong bez wszelkich problemow, i przezylam tez pierwsze spotkania z szympansami, ktore, trzeba przyznac nie byly zbyt podekscytowane tym spotkaniem. Wrecz przeciwnie, np Gabby, by wyrazic swoje niezadowolenie zaczal mnie obsypywac garsciami zemii. Inne szympanse rzucaly we mnie kamieniami lub patykami, na szczescie nie umieja zbyt dobrze celowac, wiec o tyle mozna mowic o moim sukcesie, ze nic powaznego sie nie stalo. Poza tym pierwsze spotkania z tym kontynetnem zrobily na mnie zdecydowanie dobre wrazenie, poczynajac od lotu, az do przyjazdu do obozu.

Pierwsza rzecz, ktora jest uderzajaca w Kamerunie to spokoj i czystosc kraju, oraz europejskosc i kultura ludzi. Piszac to mam na mysli oczywiscie porownanie z Indiami, wszystkie te przestrogi, ktore slyszalam przed przyjazdem, okazaly sie malo prawdziwe i przesadne. Oczywiscie mimo tego lepiej nie zapominac, ze sie jest w Afryce, poniewaz ten obraz moze byc zgubny i jesli czlowiek sie czuje za bardzo po europejsku moze po prostu przestac zwaracac uwage na te, glownie zdorwotne niebezpieczenstwa, ktore moga na niego czekac.

Niemniej jednak musze przyznac, ze na poczatku mialam troszke goryczy w ustach, i znowu czekalam tylko, az wreszcie poczuje to uczucie spelnienia, ze wreszcie moje marzenia staly sie rzeczywistoscia. Moze gdybym miala miejsce w samolocie przy oknie, to uczucie mogloby rosnac we mnie dluzej, przygladajac sie kontynentu z gory, jednak niestety moj lot minal na troszke meczacej rozmowie z Slava, 28 letnim rosyjskim dyplomata, z ktorym latwiej mi bylo dogadac sie moim lamanym rosyjskim, niz jego lamanym angileskim, frncuskim i niemieckim. Tak wiec pierwszy raz zobaczylam Afryke przy ladowaniu w Douali, ekonomicznej stolicy Kamerunu, gdzie mielismy godzinna przerwe, i gdzie wiekszosc osob wysadla, tak wiec nastepny polgodzinny lot do Yaounde spedzilam wreszcie przy oknie. Pierwsze co zobaczylam, to byly palmy, potem gesta dzsungla i wreszcie ta piekna czerwona ziemia, ktora tak ladnie kontrastuje z zielenia. Douala z gory jest jak kazde europejskie miasto, jednak lotnisko sprawia raczej wrazenie opuszczonego budynku zbudowanego jeszcze za czasow brytyjczykow. Z daleka widac zlote taxowki, i kilka czarnych patrzacych sie na samoloty, ktorych praktycznie przylatujue tylko dziennie kilka, a moze nawet tylko jeden. W okol lataja jaskolki i biale ptaki, ktore wygladaja jak zurawie (dlaczego nie sa one teraz w Europie?). Lot do Yaounde odbywa sie caly czas nad dzungla, ktora tu i owdzie jest przeplatana rzekami lub czerwona droga.

W Yaounde czekali na mnie Steve i Kenneth, ktorzy pracuja dla projektu. Lotnisko jest jakies 20 km od miasta, ale poniewaz bylo juz calkiem ciemno, nie wiele widzialam z tej drogi. To, co widzialam i czulam robilo na mnie raczej dobre wrazenie, spokoj, czystosc (porownujac do Indii) i mily chlodny wiaterek. Spalam w mieszkaniu, gdzie zajduje sie tez biuro organizacji. Mialam duze szczescie, poniewaz moglam od razu poznac dyrektorke, Sheri, ktora po poltora roku spedzonych w Stanach wlasnie tego rana wrociala do Kamerunu. Jest starsza, niz na jaka wyglada na zdjeciach, ale tez prawdopodobnie starsza niz na jaka wyglada w zyciu, ale ma niesamowicie intensywnie niebieskie oczy, patrzac sie wnie czulam jakbym patrzyla sie na spokojny ocean. Jest zupelnie przeciwienstwem tego co sie mowi o kobietach, ktore cos osiagnely w swoim zyciu, nie jest ani meska, ani agresywna, raczej sprawia poczucie wrazliwej i kruchej kobiety, ktora trzeba otaczac opieka, a nie ze ona sie opiekuje innymi.

Nastepnego dnia poznalam Goerge`a, jej meza, ktory jest Kamerunskim biznesmanem, jest bardzo mily, i poniewaz ma rozlegle kontakty w Afryce od razu zaproponowal mi pomoc jak bede chciala sie przedostac z Kamerunu do Senegalu. Spedzilismy caly dzien razem, zabral mnie do miasta na zakupy a w miedzy czasie opowiadal o Kamerunie i Afryce. Yaounde jest polozone na siedmiu wzgorzach, jak Rzym, jest w miare czysty i spokojny, to znaczy na ulicach nie widac wszedzie krow, koz i psow jedzacych gnijace odpady, glowno i plastik, tak jak to ma miejsce w Indiach. Jest duzo mniej ludzi na ulicy, i wszyscy cos robia, nie ma ludzi beznadziejnie i bezczynnie lezacych na ulicy. Tutaj nikogo nie interesuje kim jestes i skad pochodzisz, nawet nie zwarcaja uwagi na to ze jestes bialy, a na pewno nie slyszysz tysiac razy dziennie "Hello Mister, which country, your goodname..." Pojechalismy tez na targ rybny, ktory byl w duzej hali, gdzie na trzech straganach kobiety mialy pare ryb, i jesli sie zamawialo, kladly je do kamiennego pieca, po czym polewaly przyprawami i olejem. Mozna bylo do tego zjesc plantane, co moim zdaniem jest to samo, co smarzone banany, i jest bardzo dobre. Kupilismy tez jakies dziwne zelowate, przezroczyste jedzenie, ktore bylo bez samku, ale bardzo sycace, i George byl bardzo dumny ze mnie, ze mi smakowalo, bo na ogol europejczycy kreca nosem jak to widza.

Wieczorem mialam pociag do Belabo, Steve jechal ze mna, wiec mialam bardzo komfortowa sytuacje. Mielismy bilet na pierwsza kalse, wiec nie za bardzo udalo mi sie doswiadczyc prawdziwej podrozy afrykanskiej. Pierwsza klasa tutaj jest dokladnie jak druga klasa u nas, z ta roznica, ze jest papier toaletowy w toalecie, z tym ze nie ma tam swiatla:)
Ludzie sa bardzo spokojni, jedynie jak przyszedl konduktor zrobilo sie male zamieszanie, ktore nie do konca rozumialam, ludzie zaczeli sie przeprowadzac, bagaze wedrowaly na dol i w gore, ale nie bylo zadnej przepychanki, ludzie raczej spokojnie czekali na swoja kolej. Ogolnie bym powiedziala, ze ludzie jak mowia, to mowia podniesionym glosem, co moze brzmiec jakby krzyczeli, ale poza tym wszyscy sa cierpliwi i spokojni. Oczywiscie by nie miec zadnej watpliwosci, ze jestesmy w Afryce pociag ruszyl poltorej godziny pozniej, i dojechal z trzygodzinnym opoznieniem. W Belabo czekala na nas Kathleen, volontariuszka z Anglii. Dotarlismy do obozu o 5 nad ranem, byla ciemna noc, wiec niewiele zdolalam zobaczyc po drodze.

Moja pierwsza noc w obozie byla dosc krotka, wstalam o siodmej rano. Z jednej strony obudzily mnie odglosy, jakby ktos nieustannie chodzil po dachu, z drugiej strony bylam tak podekscytowana, ze nie moglam spac. Poza tym noc w dzungli jest dosc glosna, nie liczac ewentulane krzyki malp (zadkie, bo one raczej tez spia), to slychac milion robakow i ptakow. Odglosy mnie budzace, jak sie okazalo dochodzily z klatki, ktora jest niedaleko mojej kabiny, i gdzie cala noc rozrabaly trzy male szympansiatka.

Rano poznalam druga wolontariuszke, Yonin, ona jest z Meksyku i robi doktorat z konserwacji przyrody. Jest skromna i cicha w porownaniu z Kat, ktora jest dosc glosna i towarzyska i ktorej angielski jest tak oryginalnie angielski, ze za nic nie moge go zrozumiec. Kat jest asystentka wterynarza, ma 24 lat ale wyglada na 18. Trzecia biala osoba to Agnes, menadzerka obozu, jest ze Francji i na razie jest jedyna osoba, ktorej francuski potrafie zrozumiec. Miejsowi pracownicy bardzo sie cieszyli, ze umie po francusku, ale po kilku prob rozmowy chyba sie troszke rozczarowali, bo mowia tak afrykanskim dialektem, ze rozumiem tylko co 5-6 slowo. Agnes zna najlepiej szympanse w obozie, jest tam od 3 lat, a wczesniej byla pare razy wolontariuszka. Oprowadzila mnie po obozie i tlumaczyla osobowosci kazdej z malp, ktora raczyla sie przyblizyc, oraz probowala je uspakajac, gdy zaczely sie obnosic na moj widok. Dosc niemile przywitanie jest oczywiscie zupelnie normalne, zwlaszcza w przypadku adolescentow, szympanse bardzo bronia swoje terytorium, a ci mlodzi chca pokazac, kto tu rzadzi. Starsi, glownie samcy alfa na poczatku prawie nie zwracali na mnie uwage, potem nawet jak przychodzili to raczej patrzyli sie na mnie ukradkiem, sprawdzali kim ja jestem. Mlode byly juz bardzie zaciekawione, chociaz tez mialy czasami rekcje zwana display, co nie wiem jak powiedziec po polsku. Jak na razie najlepiej poznalam grupe w przedszkolu, 5 samic i 3 smacow w wieku 3-4 lat. Patrzylam sie jak ich karmia i potem jak sie bawia. Sa wyprowadzane 2 razy dziennie na kilka godzin do lasu, poza tym dzien spedzaja w ogrodzeniu gdzie maja rozne szympansie zabawki. Dalej w dzungli sa 2 ogrodzenia wieksze, gdzie mieszka jedna grupa skladajaca sie z 7 osobnikow i jedna grupa skladajaca sie z 8 osbnikow, jest tam zawsze samiec alfa i jedna samica, a poza tym chlopaki w wieku adolescencji, to jest od 4 do 7 lat. Najwieksza grupa skalda sie z 25 osobnikow, sa oni dosyc oddaleni od obozu i maja nawieksze ogrodzenie. Przy obozie sa 2 klatki gdzie sa po 3 bobasy, ktore sa tez wyprowadzane 2 razy dziennie do dzungli, by mogly cwiczyc wspinanie sie na drzewa, oraz jedno ogrodzenie, gdzie sa mlode w wieku do 4 lat, ktore okresila sie humanized, to sa malpy, ktore byly wychowywane wsrod ludzi i nie za bardzo wiedza, ze sa malpami. Wszystkie malpy wracaja na noc do klatki, tutaj sa tez karmione. Sheri, dyrektorka mowiala, ze szukaja teraz miejsce w Kamerunie, gdzie moznaby rozpoczac program przyzwyczajania malp spowrotem do swobody, ale nie wszystkie malpy sa na to gotowe, a nawet niektore prawdopodobnie nigdy nie beda wypuszczone. Jest jedna malpka, Dorothy, ktora od malego byla trzymana w malej klatce, tak ze nigdy nie nauczyla sie wspinac. Agnes mowila, ze ogromny sukces jest jak wejdzie na klatke o wysokosci 1 metra.

Jak na razie jestem w kwartannie, to znaczy nie moge sie zblizac do malp blizej niz 2 metry, dopiero po tygodniu moge miec z nimi wiecej kontaktu, ale i tak potrwa podobno z miesiac az one sie przywyczaja do mnie na tyle, ze bede mogla z nimi sama pracowac. Na razie ucza mnie prac w obozie, oraz dzisiaj przyjechalam z Kat do Belabo robic zakupy. Jest to bardzo przyjemne, poniewaz Kamerun jest krajem dosc bogato wyposarzonym w owoce i warzywa, wiec chodzimy po straganach i wybieramy stuprocentowo organiczne warzywa. Znaczy to, ze nie ma tutaj ladnych genetycznie modyfikowanych pomidorow, sa one raczej male, poobijane, z plamami, ale za to smak maja jak pomidory powinny miec. Owoce kupujemy po drodze we wioskach wspierajac tym miejscowe spolecznosci, ktore sa bardzo biedne. W drodze z obozu do Belabo widac domki zlepione z gliny, z pustymi podworkami, gdzie pare dzieci spedza swoje dni. Ludzie tutaj na ogol nie maja nic. Zyja otoczeni gestym lasem, i jedza to co znajduja w tym lesie. Sanaga Yong jest jedyna mozliwoscia stalej pracy tutaj, ale Agnes opowiadala mi, ze ludzie nie przyzwyczajeni do roboty i regularnej wyplaty nie umieja z niej kozystac. Wydaja pieniadze juz w pierwszym tygodniu, a potem przychodza do niej sie zalic, albo po prostu nie przychodza do pracy, bo im sie nie chce. Mysle, ze Agnes jest troszke juz zmeczona tym, ze musi czuwac nad tymi ludzmi jak nad dziecmi. Ludzie tutaj sa bardziej przyjazni i ciekawi, niz w Yaounde, z opowiadan wolontariuszy moze to byc w przyszlosci az niemile. Co do mnie na razie zaspakaja ich jak mowie ze jestem z Wegier, co na ogol sprawia ich w zaklopotanie, wiec tez dodaje, ze jest to w Europie, i wtedy znaczaco potakuja. Mam maly problem z zapamietywaniem wszystkich imion i twarzy, ale mam jeszcze sporo czasu, by sie do tego wszystkiego przyzwyczaic. Na razie moje dni mijaja na spotkaniach...

2 comments:

Anonymous said...

Czesc kochanie,
Wszystko czytam z zapartym tchem. To bardzo ciekawe. Z niecierpliwoscia czekam na wiadomosci o Twoim pobycie i poczynaniach z malpiszonami. Pisz, kiedy tylko bedziesz mogla.
Kocham Cie, mama

Anonymous said...

Mialam klopoty z "rejestracja" poniewaz informacja o tym, ze komentarz bedzie wydrukowany dopiero po Twojej akceptacji, ukazuje sie w -moim zdaniem- zlym, malo widocznym miejscu na samym gorze okienka, kiedy czlowiek jest na jego dole. Moze inni tez maja taki problem. Rozpracowanie tego zajelo mi caly tydzien (de lehet hogy mások nem bénáznak annyira!)
Hej, kocham Cie!
mama